– Nie wyobrażam sobie życia bez wolności, nie tylko politycznej, ale również intelektualnej a ona jest w internecie, w nowych mediach – podkreśla w rozmowie z Business Insider Polska Tomasz Raczek, który w 2019 roku uruchomił swój kanał na YouTube. – Wychodząc z portu moim statkiem, skręciłem w dobrą stronę internetu i dopłynąłem do celu – opowiada o swoich początkach krytyk filmowy.
Nell Przybylska, Business Insider Polska: Czy pamiętasz swój pierwszy wpis w internecie?
Tomasz Raczek, krytyk filmowy, publicysta: Nie pamiętam ale wiem jedno: byłem z Internetem od samego początku. Interesowałem się nim już w latach 90. W 2000 roku rzuciłem pracę w miesięczniku Voyage, żeby zostać redaktorem programowym nowego portalu internetowego w Polsce – Ahoj.pl. Stworzyli go amerykanie, a ja odpowiadałem za pojawiające się w nim treści. Zebrałem ponad trzydziestu dziennikarzy, którzy wypełniali zawartością portal w pionowych działach tematycznych. To z czego jestem dziś najbardziej dumny, to fakt, że jako pierwsi w kraju wprowadziliśmy do niego dedykowaną wyszukiwarkę Google. Byłem szczęśliwy, bo realizowała ona moje upodobania estetyczne: biała pusta plansza z jednym malutkim polem tekstowym, nad którym widniało logo Google. Pusty ekran i minimalizm był wtedy absolutną nowością. W tamtych czasach internet szedł w stronę fajerwerków i wodotrysków. Wszystkiego było dużo, musiało się ruszać i zwracać uwagę. Wydawało się, że to jest przyszłość internetu – ta wielkość, rozmaitość i gęstość przekazu. A Google był pierwszy, który powiedział nie – przyszłością jest możliwość skoncentrowania się na tym, co ważne.
W jednym z wywiadów przyznałeś, że nie mieścisz się już w schematach mediów publicznych i prywatnych. Czy po dwóch latach aktywności w internecie czujesz, że mieścisz się zatem w schemacie nowych mediów?
Zdecydowanie, nowe media w dużo większym stopniu spełniają moje oczekiwania. Pasują do mojego charakteru, który jest niezależny. Cechują się nieustannym poszukiwaniem czegoś nowego. W starych mediach nie było takiej potrzeby. Wręcz przeciwnie – jeśli coś się sprawdzało, to trzeba było to powtarzać. A potem pojawił się największy nowotwór tradycyjnych mediów, który stale je zabija. Nazywa się on ‘format’, czyli licencja na produkcję kolejnych wersji czegoś, co zostało już wymyślone i wyprodukowane na innym rynku. Kiedyś jedna z komercyjnych stacji telewizyjnych zaproponowała mi prowadzenie takiego formatu. Dostałem pakiet z nagraniami realizowanymi m.in. w Stanach Zjednoczonych i Hiszpanii. Poproszono mnie, żebym je obejrzał i powtórzył dokładnie to samo w Polsce.
Propozycji jak się domyślam, nie przyjąłeś…
Kuszono mnie obietnicą niesamowitej przygody, dużych pieniędzy i egzotycznym planem zdjęciowym w Afryce. Jednak oddałem wszystkie taśmy i powiedziałem, że absolutnie nie chcę prowadzić programu. Powód jest prosty. Nie jestem w stanie robić czegokolwiek tak, jak już ktoś zrobił przede mną. Odebrałoby mi to całą przyjemność i sens mojej pracy. Ponieważ wszystko chcę robić w życiu po raz pierwszy. Mam naturę pioniera. Idę tam, gdzie jest coś nowego.
Zdecydowałeś się pójść w stronę nowych mediów.
Tak. Kiedy do nich przyszedłem, pomyślałem: gdyby nie było nowych mediów, to musiałbym je wymyślić, bo realizują wszystko, czego potrzebuję. Nieograniczoność, wieczna potrzeba odkrywania nowych terenów i brak formatów, których trzeba się trzymać. Oczywiście czasami pojawiają się próby ustanawiania reguł. Kiedy założyłem kanał na YouTube, odbiorcy zaczęli do mnie pisać, że moje recenzje filmowe są za długie, bo mają aż 30 minut. Zdaniem wielu osób materiały w internecie nie powinny przekraczać dwunastu minut, ponieważ tylko przez taki czas możemy utrzymać uwagę widza. Pojawił się cień formatu, ale wiedziałem, że nie ze mną takie numery. Nie będę przecież szybciej mówił! Postanowiłem pozostać przy pierwotnej długości recenzji, ale wprowadziłem jedną modyfikację. Po dwunastu minutach zapraszam do części premium (za darmo!) i obwieszczam to gongiem. Okazało się, że część premium jest najbardziej lubianym elementem moich recenzji.
Czy w takim razie internet to idealne miejsce dla kultury?
Pełna wolność jest zawsze zarówno błogosławieństwem jak zagrożeniem. Jeżeli mamy możliwość zrobienia wszystkiego, to jest w tym miejsce na coś wybitnego, przeciętnego, złego i najgorszego. Stara prawda ekonomiczna mówi, że zły pieniądz wypiera dobry pieniądz. To prawo sprawdza się również w internecie. Dlatego treści łatwych, prymitywnych i prostych jest po prostu więcej. Kultura z natury dąży ku elitarności. Dlatego trzeba włożyć trochę pracy, żeby nauczyć szersze grono użytkowników jak czerpać z niej prawdziwą przyjemność.
Część krytyków uważa wręcz, że internet promuje głównie kulturę niską.
Krytycy, którzy tak uważają, są skazani na śmierć zawodową. Za chwilę nikt nie będzie pamiętał ich nazwisk. Nie ma bowiem dzisiaj życia bez internetu. Oczywiście można wciąż działać z satysfakcją poza nim. Jednak nie można wyłączać internetu ze swojej aktywności zawodowej. Ktoś, kto w dziedzinie kultury nie istnieje zawodowo w internecie, żyje na pół gwizdka.
Jak w takim razie w tym natłoku recenzji i polecań, znaleźć te dobre i wartościowe treści?
Trzeba szukać osób takich jak ja, które w niekonwencjonalny sposób opowiadają o swojej dziedzinie, łącząc to z życiem. Ludzi, którzy nie skupiają się tylko na porównywaniu jednego filmu z drugim, ale przede wszystkim przesączają go przez siebie. Pokazuję swoim widzom, na czym polega przyjemność oglądania filmów, tak żeby po nich nie spływały, tylko dogłębnie w nich wsiąkały. Wtedy poruszają dużo głębiej i wpływają na podświadomość. Mają szansę zachęcić nas do pracy nas sobą. To jest coś naprawdę wyjątkowego, a ja pokazuję, jak to zrobić na sobie. Ponieważ najlepszym przykładem jest zawsze ten człowiek, który o tym mówi. Rzucam na szalę szczerość i całe moje życiowe doświadczenie. Czuję się trochę jak Adam Słodowy z kultowego programu o majsterkowaniu, ‘Zrób to sam’. W internecie pokazuję, co można zrobić z filmem, jak go użyć po to, żeby dzięki niemu osiągnąć rzeczy, o których wcześniej nawet nie marzyliśmy.
Kanał ‘Tomasz Raczek’ ma już prawie 80 tysięcy subskrybentów i ponad 7 milionów wyświetleń. Liczby te wciąż rosną. Jednak skala odbiorców w porównaniu do telewizji jest zupełnie inna. Czy początkowo było to dla Ciebie barierą?
Choć jestem kojarzony z telewizją, to czuję się przede wszystkim krytykiem piszącym. Zanim trafiłem do telewizji, pracowałem w wielu gazetach. Byłem też redaktorem naczelnym kilku czasopism. Wobec tego ilość odbiorców odnoszę raczej do czytelników, niż widzów telewizji. Pamiętam, że byłem zadowolony, jeśli pismo, w którym publikowałem recenzje, miało siedemdziesiąt, a nawet pięćdziesiąt tysięcy czytelników. W porównaniu z tym liczba subskrybentów na YouTube wydaje mi się fantastycznym audytorium. Czytelników łatwiej też zestawić z internetowymi widzami. Ci pierwsi musieli kupić gazetę, natomiast drudzy wejść na mój kanał i poświęcić pół godziny na wysłuchanie recenzji. Z telewizją jest inaczej. Włącza się ją tak samo, jak odkręca wodę w kranie. Programy przelatują, jak krople wody, a ludzie rzadko wybierają coś samodzielnie. Poddają się temu, co zostało ułożone przez dyrektora programowego stacji. Dlatego nie porównuję internetu do telewizji, bo internet jest medium, w którym rządzi osobisty wybór każdego odbiorcy.
Czy przypominając sobie swoje początki w internecie, coś zrobiłbyś inaczej?
Nie jestem pewien. Od początku postępowałem zgodnie z zasadą, którą przyjąłem po rozmowie z Pawłem Kwaśniewskim. Został on moim internetowym dystrybutorem i opiekunem. Na początku odruchowo myślałem o YouTube tak jak się to robiło w starych mediach: że jeśli chcę mieć własny kanał, powinienem realizować go z profesjonalną firmą, która się na tym zna i zajmie się chociażby kwestią techniki i sprzętu. Szukałem kogoś, kto pokaże mi jak wejść do strefy online. Opowiedziałem o tym Pawłowi, którego poznałem podczas kręcenia spotu dla jakiejś akcji społecznej. Powiedziałem, że pracuję nad scenariuszem i biznesplanem. Gdy to usłyszał, zapytał mnie, co ma zrobić, żebym porzucił poszukiwania i pracował razem z nim. Bardzo spodobało mi się jego podejście, dlatego zgodziłem się pod warunkiem, że pomoże mi w tych pierwszych krokach. Powiedział ‘po prostu zacznij to robić’. Nie pisz żadnego biznesplanu, scenariusza. Do tego, żeby zacząć działać na YouTube nie potrzebujesz niczego poza smartfonem. Tak właśnie zrobiłem, wychodząc z portu moim statkiem, skręciłem w dobrą stronę internetu i dopłynąłem do celu.
Czy nadal wszystko robisz sam?
Większość rzeczy robię sam. Paweł został moim dystrybutorem. Wysyłam mu zmontowany materiał, który on umieszcza na platformie i wyposaża w konieczne przyciski. Korzystam też z mojego życiowego szczęścia jakim jest związek z Marcinem Szczygielskim, wybitnym pisarzem i zarazem profesjonalnym grafikiem. To on przygotowuje wszystkie planszki tytułowe poszczególnych recenzji. Oczywiście dziś mam już kamerę, oświetlenie i świetny radiowy mikrofon. Jednak wciąż nagrywam przy swoim biurku, w domowym gabinecie. Czasami towarzyszą mi psy, które starają się uczestniczyć w nagraniach. Szczególnie jeden z nich, Dropsio, ma parcie na kamerę, więc czasem wchodzi mi w kadr (śmiech). Ale zupełnie mi to nie przeszkadza, nawet nie zamykam przed nimi drzwi do pokoju. Niech sobie chodzą i szczekają, mnie i tak nic nie jest w stanie rozproszyć. Myślę że mógłbym siedzieć nawet na środku ulicy (kiedyś siedziałem przez pół godziny a na plecach miałem umieszczoną planszę „objazd”) i mówić bez zakłócenia wątku. Jest to pewien rodzaj umiejętności i zarazem efekt zdobywanego przez lata doświadczenia.
Jaka jest Twoja recepta na sukces na YouTube? Poproszę o trzy rady Tomasza Raczka.
Po pierwsze pracować nad sobą, żeby być osobowością. Wyróżniać się na tle innych, na przykład swoją wiedzą, poglądami, warsztatem, wdziękiem, poczuciem humoru lub umiejętnością opowiadania historii. Żeby zdobyć w internecie miejsce dla siebie, trzeba się wyróżniać, nie można być takim jak wszyscy. Podczas pracy nad osobowością nie trzeba czytać na ten temat książek czy słuchać rad – one wyprowadzą w pole. Trzeba za to wsłuchiwać się w siebie żeby usłyszeć swój głos wewnętrzny. Po drugie trzeba zadać sobie pytanie: co chcę powiedzieć i przekazać odbiorcom? To musi być szczere i prawdziwe, a nie dopasowane do oczekiwań innych. Jeśli komuś chodzi tylko o popularność, kliknięcia i pieniądze, to szybko się wypali. Tak robią bazarowi partacze, którzy myślą wyłącznie o handlu. Dopiero na trzecim miejscu jest forma, czyli jak chcemy to zrobić. Tutaj warto czerpać wiedzę od ekspertów, słuchać rad, oglądać poradniki oraz bezustannie udoskonalać warsztat.
Czy na tym można zarabiać? Można żyć z YouTube?
Można. Wszystko zależy od tego, ile chcemy zarobić. Ja już zarabiam, ale niewystarczająco, żeby móc rozszerzać kanał i robić tyle, ile bym chciał. To nie są takie pieniądze. W związku z tym założyłem konto na Patronite i rozpisałem plan działania na przyszłość. Jeżeli zdaniem patronów moje zamiary są interesujące, mogą dorzucić się, wpłacając chociażby pięć złotych miesięcznie na przykład na realizację zaplanowanych podcastów. Zamierzam również przeprowadzać wywiady, przy których potrzebuję dodatkowego finansowania na wynajęcie studia i profesjonalnej obsługi. Chciałbym robić większe programy, których nie mogę realizować siedząc w domu za biurkiem.
Pod jednym z Twoich filmików widziałam komentarz, ‘’Kanał Pana Tomka to najlepsze co znalazłam na YouTube’’. Co najlepszego Ty znalazłeś w internecie?
Z internetu korzystam bez przerwy i zawsze mam go ze sobą. Po pierwsze dzięki niemu dotarłem do informacji i dziedzin, których wcześniej nie znałem, a tu są one na wyciągnięcie ręki. W każdej wolnej sekundzie lubię odkrywać nowe rzeczy. Fantastyczne w internecie jest to, że można robić taki skok konika szachowego. Znajduję materiał, który mnie interesuje, a w nim linki, które prowadzą do kolejnej rzeczy, o której wcześniej nie słyszałem. Tego nie było w starej kulturze, nawet w książkach to poznawanie jest na swój sposób linearne. Natomiast w internecie mam możliwość symultanicznego, jednoczesnego odkrywania wielu nowych światów.
Nie mogę nie zapytać krytyka filmowego o godny polecenia film traktujący o nowych technologiach.
Z tym w kinie jest bardzo źle, bo nowe technologie najczęściej pokazywane są jako zagrożenie, które może nam odebrać osobowość i nas unicestwić. Ale jest jeden film, który pokazuje możliwości nowych technologii i przyszłość kina – Avatar. Realizuje on pewną ideę powstałą w umyśle Edwarda Gordona Craig’a, który kiedyś stworzył pojęcie reżyserii. Był on wizjonerem i twórcą wielkiej rewolucji teatralnej na przełomie XIX i XX wieku. Jego zdaniem, aby teatr naprawdę mógł się rozwijać, trzeba pokonać jego największe ograniczenie, czyli aktora. Uważał że aktor ze swoimi ograniczeniami fizycznymi, mentalnymi, religijnymi nie jest w stanie w pełni spełnić wizji powstałej w głowie reżysera. Dlatego należy stworzyć nadmarionetę – sztucznego aktora, który miałby zastąpić na scenie tych żywych.
Czyli wizja w teatrze wciąż niespełniona…
Minęło sto lat i jest to możliwe, ale nie w teatrze, tylko w kinie. W Avatarze możemy zobaczyć nadmarionetę w postaci wirtualnego człowieka. I to jest kierunek rozwoju filmu! Moim zdaniem już niedługo film połączy się z grami komputerowymi w jedną spójną całość. Powstanie nowa gałąź sztuki wirtualnej, która zaprosi widzów do środka. Będziemy wchodzili do świata wykreowanego i mijali aktorów, którzy odgrywają swoje role. Wpływali na fabułę, a co najmniej byli jej uczestnikami. Wtedy to moje poczucie przepuszczania filmu przez siebie, o którym tyle mówię, stanie się dosłowne i prawdziwe.
To na sam koniec proszę powiedz, za co kochasz nowe media?
Przede wszystkim za wolność i za to, że nikt i nic mnie w nich nie ogranicza! Nie ma tu znienawidzonego przeze mnie słowa format. Nikt nie wymaga ode mnie określonego ubioru i zachowania, nie żąda abym mówił szybko lub wolno. Nie wyobrażam sobie życia bez wolności, nie tylko politycznej, ale również intelektualnej a ona jest w internecie, w nowych mediach. Co ważne, internet jest nieustanną przygodą, prezentem dla umysłu człowieka. Często boimy się, że zdominuje on człowieka, który przestanie być ważny. Twierdzimy, że jest głupszy od człowieka. Nie! Internet jest mądry dokładnie tak samo jak my jesteśmy mądrzy (lub głupi). Tylko że my często marnujemy swój potencjał, a on tego nie robi; no i dużo lepiej od nas przechowuje wszystkie informacje. To najlepsza dokumentacja naszej cywilizacji. Dokumentacja złego i dobrego, czyli prawdy. Od nas zależy, co z niej weźmiemy.